Galicyjski kebab, czyli co…

Opublikowano: 2019-08-07 19:53:17, w kategorii: Miejsca, sklepy, lokale

No właśnie brak słów na określenie tego zjawiska. Pojawienie się takiego „przysmaku” w Rzeszowie chyba ostatecznie potwierdza, że Rzeszów stolicą innowacji… kulinarnych jest na pewno. Ale nie w pozytywnym znaczeniu.

Galicyjski kebab, czyli…Fot. Pixabay/CC0
Galicyjski kebab, czyli…

Patrząc na takie – jak to w ogóle nazwać? – dziwactwa trudno oprzeć się wrażeniu, że chcemy za wszelką cenę w kwestiach kulinarnych być „miszczami” i przyciągać klientów niezwykłymi pomysłami. Tylko co ma wspólnego Galicja z kebabem? Dlaczego przyjeżdżających do Rzeszowa turystów i własnych mieszkańców odstraszamy takimi – pozostanę przy określeniu – rozpaczliwymi dziwactwami?

Dzisiaj w czasach powszechnych podróży, szukania nowych smaków, miejscowych dań i ciekawych potraw, staramy się serwować kulinaria danego regionu, terenu, te zupełnie lokalne. I to jest piękne. Dlatego każdy, kto przyjedzie właśnie w dzisiejsze Podkarpackie będzie szukał kuchni regionalnej, z jej barwami kuchni ludności, która kiedyś tu mieszkała. Sami zresztą chętnie sięgamy po smakowite różności lokalnej kuchni, wracamy do tradycyjnych potraw. Przykładem jest choćby fantastyczny odbiór Festiwalu Dziedzictwa Kresów w Baszni Dolnej, gdzie finał tego festiwalu to świetny pokaz tego co u nas można posmakować. Imprez z kulinariami jest sporo, można naprawdę poznać miejscową kuchnię, powrócić do tego, co u nas charakterystyczne, nasze, swojskie.

Więc po co „galicyjski kebab”? Nie mam oczywiście nic przeciwko, że w Rzeszowie są lokale z daniami włoskimi, kebabami i innymi ciekawymi daniami z innych stron świata. Sama do nich zaglądam i lubię posmakować ich propozycji. Ale łączenie bezmyślne Galicji – całego spektrum emocji kryjących się w tym słowie – z kebabem wydaje się zupełną pomyłką. Jak mamy młode pokolenie nauczyć cenienia tego, co stanowi nasze kulinarne dziedzictwo i odróżniania oraz szanowania tradycji kulinarnych różnych narodów, skoro w centrum miasta serwujemy im taki koszmarek. Strach pomyśleć, że możemy spotkać w kartach menu schabowego z baraniny, sernik z tuńczyka. Dość. Wystarczy, że przerobiliśmy pizzę tak, że w ogóle nie przypomina włoskiego przysmaku.

Mam nadzieję, że „galicyjski kebab” to tylko pojedynczy, przysłowiowy wypadek przy pracy związanej z zachętą klienta do odwiedzenia zresztą całkiem smacznego miejsca. Oby tylko ten jeden.

Izabela Fac, dziennikarz nie tylko kulinarny

Korzystamy z plików cookies i umożliwiamy zamieszczanie ich stronom trzecim. Pliki cookies ułatwiają korzystanie z naszych serwisów. Uznajemy, że kontynuując korzystanie z serwisu, wyrażasz na to zgodę.

Więcej o plikach cookies można dowiedzieć się na uruchomionej przez IAB Polska stronie: http://wszystkoociasteczkach.pl.

Zamknij