Poniedziałek, który nikomu nie ujdzie na sucho
Śmigus-dyngus. W tym dniu od dawna śmigały wiadra, dzbany, konewki. Lepiej było być przemoczonym do suchej nitki niż wcale. Ilość wylanej na pannę wody świadczyła o jej powodzeniu. We wtorek przychodziła pora na oblewanie mężczyzn...
Ilustracja z Encyklopedii staropolskiej ilustrowanej Zygmunta Glogera. Wikipedia
Pierwsze wzmianki o wzajemnym oblewaniu się wodą pochodzą z XV wieku. Wtedy były to dwa odrębne zwyczaje: w czasie śmigusa oblewano kobiety wodą i smagano im łydki rózgami, dyngus zaś oznaczał zbieranie datków, stanowiących wykup.
Oblewanie się wodą nie było kiedyś celem samym w sobie. Wodzie przypisywano magiczną, oczyszczającą moc. Polewanie się przypominało zbiorowy chrzest Polaków. Za króla Władysława Jagiełły synod kościelny zakazywał w święta wielkanocne gromadzenia się przy studniach i stawach, by zapobiec licznym nadużyciom przy polewaniu się wodą.
W świąteczny poniedziałek przywilej oblewania długo mieli tylko mężczyźni. W miastach dystyngowani panowie korzystali z niego bardzo skromnie, spryskując panny najwyżej wodą różaną. Na wsiach nie bawiono się w konwenanse – w ruch szły wiadra, kubły i garnki. Dziewczyny nie narzekały. Bardziej martwiły się, gdy pozostawały suche, niż przemoczone. Liczba wylanych wiader świadczyła o powodzeniu. By strugi wody nie były nazbyt obfite, należało się “wykupić”. Przygotowywano więc jajka, wypieki, jednak najskuteczniejsza była gorzałka. Te, które pożałowały datków, musiały się liczyć z przymusową kąpielą w stawie. Dziś dyngus nie ma aż takich rozmiarów, ale zabaw z wodą w nim nie brakuje.
Halina Kossak